czwartek, 13 kwietnia 2017

Witajcie, nie wiem czy ktokolwiek z Was mnie jeszcze pamięta, kto wie, może doszedł lub dojdzie tu ktoś nowy. W każdym razie wróciłam, z nowym pomysłem, nową historią... Czuję w sobie dużo zapału, mam nadzieję, że  tym razem zostanie ze mną na dłużej. A już teraz zostawiam Was z pierwszym rozdziałem. ;)




Czytelnik
Boję się o jej okulary, ledwo trzymają się na czubku nosa. Mruży oczy, może szkła są za słabe? Albo może dziwi się czemuś, nie dowierza. Na okładce mężczyzna. Tors z kaloryferem, wypracowanym pewnie w programie graficznym, a nie na siłowni. Uśmiecha się szelmowsko, błękit oczu też jakby gdzieś dorobiony. Jedną ręką przytrzymuje brunatną grzywę, może boi się, że odpadnie? A nie, to przecież tak jest modnie… Tak pozują wszyscy amanci. Grafik na szczęście oszczędził „widoków”, nie uwzględniając na okładce jego przyrodzenia. Nad głową lowelasa czerwony napis „Płynna miłość”. I wszystko wiadomo. Najpierw będą się unikać, potem nienawidzić, aż w końcu wylądują razem w łóżku. Ona zdradzi jego lub on ją, ale do siebie wrócą, bo okaże się, że ta zdrada to jedna wielka intryga byłej kochanki lub dawnego narzeczonego, albo co gorsza złośliwej teściowej.
Teraz chyba czyta scenę erotyczną. Rumieni się lekko i koniuszkami palców przykrywa półotwarte usta. Poprawia okulary, przewraca stronę, nie spuszczając wzroku sięga po filiżankę kawy. Przechyla ją lekko, po czym natychmiast odstawia, jak oparzona. Obawiam się, że to porównanie w tym kontekście może być odebrane dosłownie. Pukać, nie pukać? Może od razu wejdę. Ciekawe, czy domyśli się, że była podglądana.
Nagle, moja bibliotekarka zaczyna podejrzanie subtelnie przesuwać dłoń po swoim ciele. Jeszcze chwila i będę świadkiem samogwałtu. Chociaż skoro działanie wynika wyłącznie ze szczerych chęci, to może to nie gwałt? Nie mniej, obawiam się, że dopuszczę się wojeryzmu.
Na jej twarzy coraz większe rumieńce, widzę że od pewnego czasu moja bibliotekarka wodzi wzrokiem wyłącznie po wybranym fragmencie. Serdeczny palec prawej dłoni znika pomiędzy płatkami, które miałem jeszcze dzisiaj zerwać.  Opiera się o krzesło, nieco odchyla głowę i odpływa w swojej  płynnej miłości.
Teraz na pewno nie wejdę, nie w tej chwili. Czekam.

- Jesteś już? Myślałam, że dzisiaj odpuścisz. Ja tutaj sobie właśnie czytam przy kawce.- mówi i pokazuje gestem biurko. Facet z kaloryferem znowu się do mnie uśmiecha.
- Ty wiesz, że ja nigdy nie opowiadam Ci o czym czytam, ale ta książka jest genialna. Dla kobiet, owszem, ale jest w niej tyle prawdy o świecie…
Panie ludzie, chcę poznać prawdę o świecie, która zmusza do masturbacji!
Potakuję z dużą dozą zainteresowania, niech widzi, że słucham, że może mi wszystko powiedzieć.
- On ją kocha, ale myślał, że ona go nie kocha, więc ją zdradził. Potem się okazało, że ona go jednak kocha, więc on miał wyrzuty sumienia. No i ona chciała do niego wrócić, ale on jej już nie chciał, bo nie mógłby żyć z myślą, że ją skrzywdził. Do tego ta teściowa… Bo to matka tej dziewczyny mu nagadała…
Nie wysłuchałem całej opowieści, przerwałem jej w pół słowa. Wyszedłem godzinę później. Pod domem zorientowałem się, że zapomniałem podkoszulka, trudno, w samym swetrze też daję radę.
Nie było dla mnie miejsca. Lewa strona łóżka została zajęta przez Marysię, a prawa przez okulary, książkę i część Marysi. Co one wszystkie z tymi książkami? „Morderstwo w Lanchotte”. Tym razem na okładce był tylko nóż. Zgasiłem lampkę, zdjąłem co trzeba i wślizgnąłem się pod kołdrę. Nagle, Marysia włączyła światło, które przed chwilą wyłączyłem.
Siada. Patrzy. Stwierdza. Pyta.
- Jesteś już. Gdzie byłeś?
- W bibliotece. – jak miło jest nie kłamać, wiedząc, że musiałbyś to zrobić, gdyby twoja kochanka pracowała gdzie indziej.
- Ciągle pracujesz, dużo ci jeszcze tego doktoratu zostało? I dlaczego nie pracujesz w domu?
- Wiesz, tam mam wszystkie potrzebne materiały, wszystko na miejscu.
Oj, zdecydowanie. Wszystko na miejscu.
- Ty w ogóle nie masz dla mnie czasu.
- Kochanie, wiedziałaś, że jestem naukowcem.
- To może z książką się powinieneś ożenić?
- Może.
Mówię i idę spać. Nie mam siły na kłótnie. Jutro naprawdę będę musiał pobyć w bibliotece. W bibliotece, nie w bibliotekarce.
- Wiem gdzie byłeś.
Stwierdza nagle Marysia. Wie, powiedziałem jej prawdę. Nie odpowiadam.
- Wiem gdzie byłeś.
Powtarza. Doskonale wie, że słyszałem, tylko ją ignoruję, sugeruje to jej ton, poza tym nie jest głupia, nawet jak na kobietę.
- Słyszałeś? Wiem gdzie byłeś!
Nie wytrzymuję, odwracam się.
- Wiesz, bo ci powiedziałem. Pracowałem pół wieczoru, nie mam siły się kłócić, porozmawiamy jutro.
Nie odwracając ode mnie wzroku, szuka czegoś po omacku.
- Porozmawiamy teraz!
Nie wiem, czy najpierw wypowiedziała komendę, czy wyjęła nóż. Może zrobiła obie te rzeczy jednocześnie.