wtorek, 2 maja 2017

Rozdział 2



Mały drągal



Czasem człowiek wie, że już nie śpi, ale próbuje się oszukać i nie otwiera oczu. Częściej wiąże się to z obawą „co będzie, gdy wstanę”, rzadziej z nadzieją na dalszy sen. Ja już wiedziałem, że czułem się jak nieżywy. Odważyłem się, otworzyłem oczy. Żałowałem. Jeszcze raz ktoś mi powie o kojącym działaniu zieleni to zapierdolę! Chyba nawet po trawie, trawa nie jest tak jaskrawa. Co się ze mną stało? Gdzie ja w ogóle jestem? Zachlałem, wylądowałem w parku? Jeszcze nie otrzeźwiałem? Ponownie otworzyłem oczy. Znowu otoczenie mnie raziło, ale tym razem byłem odważniejszy. Leżałem na brzuchu, ręce rozłożone jak do ukrzyżowania, nogi jakoś dziwnie poskręcane. Podniosłem się. Nawet nie było to takie trudne. Wykonałem teatralny gest przykładając dłoń do czoła, jednocześnie mrużąc oczy. Blask wydawał się nieco mniejszy, ale nie zniknął. Próbowałem sobie przypomnieć cokolwiek. Zacząłem się nawet panicznie obmacywać z nadzieją, że poczuję technologiczne wybrzuszenie w postaci komórki. Nic. Swoją drogą impreza musiała być niezła, miałem na sobie wyłącznie pidżamę. To znaczy jej marną imitację w postaci podkoszulka i slipek w statki. „Slipki w statki dla prawdziwego pirata”, taki żart zamiast życzeń od najlepszego przyjaciela.

Dlaczego byłem kurwa w jakimś lesie w samych slipkach?

Oślepiający blask trochę osłabł albo po prostu zacząłem się przyzwyczajać. Nie zdążyłem pomyśleć o niczym innym. Nagle, poczułem czyjąś dłoń, która skutecznie zatykała mi usta, chociaż nic nie mówiłem. Nie minęło dużo czasu, a za sprawą nieznajomego znalazłem się przy drzewie. Tam okazało się, że nieuprzejmie uciszał mnie brat bliźniak Ursusa. Taki typowy osiłek, którego każdy pisarz opisuje równie tandetnie. „Miał silne ramiona, pucołowatą twarz, niewiele różniącą się od buraka. Masywne uda, złowrogie spojrzenie.” I duże łapy. Jedną przeniósł z moich ust do karku, a drugą schował za plecami.

- Kto ty? Gadaj natychmiast!

Obdarowuje mnie wyczekującym spojrzeniem, wkrótce orientuje się, że trudno jest się wysłowić, gdy ktoś cię dusi.

- A …

Zabiera łapę. Zamiast mu odpowiedzieć, wypluwam płuca, chociaż więcej śliny wypływa niż płuc.

- Ej, stary nic ci nie jest?

Osiłek dotyka łapą moje plecy, nachylając się lekko. Dziwny facet. Przed chwilą chciał mnie zabić, więc chyba na rękę byłaby mu moja śmierć. Tymczasem z jego tonu wynika, że niekoniecznie…

Nie przestaję kaszleć, ruchem ręki proszę go żeby zwiększył dystans między nami. Posłusznie odchodzi.

Po chwili się uspokajam, osiłek ponawia pytanie.

- Sorry jeszcze raz, wolałem się zabezpieczyć, ale jak widziałem, że żadnej broni nie masz to się opamiętałem. To kto ty?

- Ja? A Ty?

Grymas drągala dał mi do zrozumienia, że ten znowu za chwilę przestanie być miły. Sytuacja stawała się coraz bardziej absurdalna.

- Nawet nie wiem co to za miejsce, nie wiem skąd się tu wziąłem.

Abnegat już nie patrzył na mnie podejrzliwie, ale czułem, że zamiast zaspokoić ciekawość, jeszcze bardziej zachęciłem go do dalszych pytań. Przenikliwe spojrzenie zwiodło mnie jednak, gdyż na nic nie musiałem już odpowiadać. Z jednej strony bardzo mnie to ucieszyło, z drugiej, niczego nie wyjaśniłem. Chociaż może on szukał kogoś konkretnego, kogoś kto nie byłby tu przypadkiem, a przede wszystkim kogoś, kto nie ma na sobie durnych slipek w statki, a nawet jeśli to potrafi to ukryć. Po chwili niezręcznego milczenia, osiłek przemówił.

- Zdarza się i tak. Nie widziałem cię tu wcześniej, a tu raczej każdy każdego zna. Heh… amnezja się zdarza, pewno. Zwłaszcza jak człowiek wczorajszy.

Dziwnie, nienaturalnie skrajny ten człowiek. Tak jakby pisarz próbował na siłę wykreować jakiegoś bohatera, ale jeszcze sam do końca nie wiedział jak to zrobić. Najpierw agresja, która potwierdza stereotyp napakowanego dryblasa, potem nagłe zrezygnowanie i teatralne zdziwienie. Ale nic nie mówię, to nie mój świat, a jak nie moje podwórko to muszę dostosować się do zasad.

- Dobra to…

I nie dowiedziałem się „co dobra”, ponieważ usłyszałem za sobą kobiecy wrzask, który automatycznie zablokował dryblasowy narząd artykulacji. Obcy wbijał wzrok w źródło krzyku, a ja wolałem się nie odwracać. Drągal nie zmienił swoich gabarytów, a nagle wydał mi się jakby mniejszy. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że mentalnie zbliżył się wzrostem do archetypicznego liliputa. Źródło wrzasku przypłynęło bardzo blisko, moje uszy zaczynały więdnąć.

- A tu jesteś, troglodyto jeden! Czy ty nie wiesz, że teraz jest pora kąpania? A jak ja mam całą piątkę upilnować? No i co te gały wybałuszasz?

- Kochanie…

Kochanie sięgało olbrzymowi do dłoni, a mimo to wydawało się wyższe. Gdyby mnie tam nie było, nie wiedziałbym, czy to ona jest tak przeraźliwie niska, czy to on za bardzo prosił Boga o wzrost. Mogłem (nie)stety jednoznacznie stwierdzić, że skłaniam się ku drugiej opcji. Nagle małe Kochanie zwróciło na mnie uwagę.

- A co pan?! – kobieta odskoczyła jak oparzona. – Ubrać się nie łaska? Zboczenie w lesie szerzy?

I w ten sposób stałem się ekshibicjonistą.

Na szczęście nieznajoma znowu przypomniała sobie o swoim olbrzymie.

- Ale mi to już! Zboczeństwa nie szerzyć, do domu, już! – stoi, czeka. Drągal obdarowuje mnie błagalno-przepraszającym spojrzeniem, odchodzi. Zdecydowałem się na głupkowaty uśmiech, to jedyna reakcja, która w tamtym momencie przyszła mi do głowy. Kobieta odwracała się co jakiś czas, próbując zabić mnie wzrokiem. Gdy zorientowała się, że magia nie działa kiwnęła palcem, nakłaniając olbrzyma do „wyrównania poziomu”. Ten w ogóle się nie opierał, więc Kochanie nie omieszkało wymownie potraktować go szmatą.

A ja znowu zostałem sam.






czwartek, 13 kwietnia 2017

Witajcie, nie wiem czy ktokolwiek z Was mnie jeszcze pamięta, kto wie, może doszedł lub dojdzie tu ktoś nowy. W każdym razie wróciłam, z nowym pomysłem, nową historią... Czuję w sobie dużo zapału, mam nadzieję, że  tym razem zostanie ze mną na dłużej. A już teraz zostawiam Was z pierwszym rozdziałem. ;)




Czytelnik
Boję się o jej okulary, ledwo trzymają się na czubku nosa. Mruży oczy, może szkła są za słabe? Albo może dziwi się czemuś, nie dowierza. Na okładce mężczyzna. Tors z kaloryferem, wypracowanym pewnie w programie graficznym, a nie na siłowni. Uśmiecha się szelmowsko, błękit oczu też jakby gdzieś dorobiony. Jedną ręką przytrzymuje brunatną grzywę, może boi się, że odpadnie? A nie, to przecież tak jest modnie… Tak pozują wszyscy amanci. Grafik na szczęście oszczędził „widoków”, nie uwzględniając na okładce jego przyrodzenia. Nad głową lowelasa czerwony napis „Płynna miłość”. I wszystko wiadomo. Najpierw będą się unikać, potem nienawidzić, aż w końcu wylądują razem w łóżku. Ona zdradzi jego lub on ją, ale do siebie wrócą, bo okaże się, że ta zdrada to jedna wielka intryga byłej kochanki lub dawnego narzeczonego, albo co gorsza złośliwej teściowej.
Teraz chyba czyta scenę erotyczną. Rumieni się lekko i koniuszkami palców przykrywa półotwarte usta. Poprawia okulary, przewraca stronę, nie spuszczając wzroku sięga po filiżankę kawy. Przechyla ją lekko, po czym natychmiast odstawia, jak oparzona. Obawiam się, że to porównanie w tym kontekście może być odebrane dosłownie. Pukać, nie pukać? Może od razu wejdę. Ciekawe, czy domyśli się, że była podglądana.
Nagle, moja bibliotekarka zaczyna podejrzanie subtelnie przesuwać dłoń po swoim ciele. Jeszcze chwila i będę świadkiem samogwałtu. Chociaż skoro działanie wynika wyłącznie ze szczerych chęci, to może to nie gwałt? Nie mniej, obawiam się, że dopuszczę się wojeryzmu.
Na jej twarzy coraz większe rumieńce, widzę że od pewnego czasu moja bibliotekarka wodzi wzrokiem wyłącznie po wybranym fragmencie. Serdeczny palec prawej dłoni znika pomiędzy płatkami, które miałem jeszcze dzisiaj zerwać.  Opiera się o krzesło, nieco odchyla głowę i odpływa w swojej  płynnej miłości.
Teraz na pewno nie wejdę, nie w tej chwili. Czekam.

- Jesteś już? Myślałam, że dzisiaj odpuścisz. Ja tutaj sobie właśnie czytam przy kawce.- mówi i pokazuje gestem biurko. Facet z kaloryferem znowu się do mnie uśmiecha.
- Ty wiesz, że ja nigdy nie opowiadam Ci o czym czytam, ale ta książka jest genialna. Dla kobiet, owszem, ale jest w niej tyle prawdy o świecie…
Panie ludzie, chcę poznać prawdę o świecie, która zmusza do masturbacji!
Potakuję z dużą dozą zainteresowania, niech widzi, że słucham, że może mi wszystko powiedzieć.
- On ją kocha, ale myślał, że ona go nie kocha, więc ją zdradził. Potem się okazało, że ona go jednak kocha, więc on miał wyrzuty sumienia. No i ona chciała do niego wrócić, ale on jej już nie chciał, bo nie mógłby żyć z myślą, że ją skrzywdził. Do tego ta teściowa… Bo to matka tej dziewczyny mu nagadała…
Nie wysłuchałem całej opowieści, przerwałem jej w pół słowa. Wyszedłem godzinę później. Pod domem zorientowałem się, że zapomniałem podkoszulka, trudno, w samym swetrze też daję radę.
Nie było dla mnie miejsca. Lewa strona łóżka została zajęta przez Marysię, a prawa przez okulary, książkę i część Marysi. Co one wszystkie z tymi książkami? „Morderstwo w Lanchotte”. Tym razem na okładce był tylko nóż. Zgasiłem lampkę, zdjąłem co trzeba i wślizgnąłem się pod kołdrę. Nagle, Marysia włączyła światło, które przed chwilą wyłączyłem.
Siada. Patrzy. Stwierdza. Pyta.
- Jesteś już. Gdzie byłeś?
- W bibliotece. – jak miło jest nie kłamać, wiedząc, że musiałbyś to zrobić, gdyby twoja kochanka pracowała gdzie indziej.
- Ciągle pracujesz, dużo ci jeszcze tego doktoratu zostało? I dlaczego nie pracujesz w domu?
- Wiesz, tam mam wszystkie potrzebne materiały, wszystko na miejscu.
Oj, zdecydowanie. Wszystko na miejscu.
- Ty w ogóle nie masz dla mnie czasu.
- Kochanie, wiedziałaś, że jestem naukowcem.
- To może z książką się powinieneś ożenić?
- Może.
Mówię i idę spać. Nie mam siły na kłótnie. Jutro naprawdę będę musiał pobyć w bibliotece. W bibliotece, nie w bibliotekarce.
- Wiem gdzie byłeś.
Stwierdza nagle Marysia. Wie, powiedziałem jej prawdę. Nie odpowiadam.
- Wiem gdzie byłeś.
Powtarza. Doskonale wie, że słyszałem, tylko ją ignoruję, sugeruje to jej ton, poza tym nie jest głupia, nawet jak na kobietę.
- Słyszałeś? Wiem gdzie byłeś!
Nie wytrzymuję, odwracam się.
- Wiesz, bo ci powiedziałem. Pracowałem pół wieczoru, nie mam siły się kłócić, porozmawiamy jutro.
Nie odwracając ode mnie wzroku, szuka czegoś po omacku.
- Porozmawiamy teraz!
Nie wiem, czy najpierw wypowiedziała komendę, czy wyjęła nóż. Może zrobiła obie te rzeczy jednocześnie.